No i pudło! Wnioski po lekturze "Muskając aksamit" były, niestety, bardzo zgodne - nie podobało się. Debiut Sarah Waters rozczarowywał zarówno jeśli chodzi o styl, jak i postaci oraz fabułę. Tu muszę przyznać, że "Za ścianą" tej samej autorki, było bez porównania lepsze, co jest dla mnie kolejnym dowodem na to, że z czasem większość pisarzy pisze coraz lepsze książki. Banał, wiem, ale ten przypadek to świetna ilustracja powyższej tezy.
Ponatrząsałyśmy się nieco z licznych opisów scen miłosnych, szczególnie tych wyuzdanych. Moim zdaniem są w sam raz dla rumieniących się nastolatek, i to tych niezbyt krytycznych.
Padło też pytanie, co bym zrobiła, by książkę poprawić. Moim zdaniem jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź - wykreśliłabym niemal całą drugą połowę. Myślę, że byłabym doskonałym redaktorem - nie znam litości dla niespójnych czy niepotrzebnych wątków. Uważam, że historia miała duży potencjał - prowincjonalna dziewczyna, która zaczyna odkrywać swoją seksualność, a w dodatku nagle musi odnaleźć się w wielkim mieście, w nie do końca przeciętnych okolicznościach - mogło być bardzo ciekawie. A wyszło nudno i nieco żenująco.
Za to jedzenie - pierwsza klasa! Wprowadziłyśmy też znaczącą odmianę do strategii zamawiania: wszystkie zdecydowałyśmy się na wołowinę. Przesyłamy zatem ukłony kucharzowi w Tłustej Kaczce za sos i całą resztę.
Proces wyboru następnej lektury trwa. Zajmę się tym w najbliższych dniach.
A.