Trzeba przyznać, że tym razem naprawdę dobrze wybrałyśmy miejscówkę. Całe szczęście, bo życie Doriana Greya i jego jego towarzystwa z wyższych sfer kręci się wokół wieczornych kolacji i wyjść do opery czy teatru, więc pod tym względem świetnie wpisałyśmy się w klimat powieści. Jednym z plusów restauracji Correze jest lokalizacja - bardzo lubię tamtejszy widok na nabrzeże Motławy i najchętniej ciągnęłabym w to miejsce każdego odwiedzającego Gdańsk.
Do Correze mogę wrócić nawet i jutro, bo kaczka była po prostu fantastyczna. Puree ziemniaczane z nutką chrzanu, świetna zielenina z pysznym sosem i doskonałe mięso - w moim rankingu jeden z lepszych posiłków zjedzony w ramach naszych spotkań literacko-restauracyjnych. Desery też b. ok, chociaż jak na mój gust tort bezowy był nieco za słodki, gdybym natomiast wzięła brioszkę - byłabym zupełnie ukontentowana.
Literacko też się spisałyśmy - Oscar Wilde nie zawiódł. Portret Doriana Graya, czytany przeze mnie ponownie po latach, bardziej bawi niż męczy egzaltacją, ale jeśli odrzucić tę (okropną moim zdaniem) manierę, zostaje naprawdę ciekawa historia.
Ciekawostką jest styl pisania Wilde'a - u niego co strona, to aforyzm. Albo i pięć. Aż trudno oprzeć się wrażeniu, że to celowy zabieg. Na dłuższą metę czytanie czegoś takiego byłoby strasznie męczące, ale "Portret..." jest na szczęście dość krótki.
Przyznam się natomiast bez bicia, że niespecjalnie czułam się zmotywowana do zaangażowanej dyskusji na temat literatury. Może przez to, że było to pierwsze spotkanie powakacyjne i miło było powymieniać się bieżącymi wiadomościami.
piątek, 13 października 2017
wtorek, 1 sierpnia 2017
Spotkanie nr 17
(Naprawdę? Już 17?!)
Hanemanna doceniłyśmy wszystkie, nawet biorąc pod uwagę fakt, że styl pisarski Chwina nie każdej przypadł do gustu. Jednak trudno nie zachwycić się pomysłowością przedstawienia losów okołowojennych Gdańska przez pryzmat rzeczy - to jedyne co pozostawało po masowych, wymuszonych przez historię, wędrówkach ludów. Rozdział "Rzeczy" oraz scena wejścia i zadomawiania się polskiej rodziny w poniemieckim mieszkaniu - faktycznie genialne. Kilku z nas brakowało w tej powieści emocji i życia, przeszkadzało przedkładanie losów przedmiotów nad losy ludzi, ale za to miałyśmy okazję poznać kolejną odsłonę charakteru Alicji i jej zamiłowanie do rzeczy właśnie. Bo to co dla jednych jest powodem co szybszego przewracania kartek, u innych powoduje potrzebę kilkukrotnego czytania długich fragmentów.
Na spotkanie przedwakacyjne umówiłyśmy się w niezwykle malowniczym miejscu, bo restauracja Panorama znajduje się na szczycie Kamiennej Góry i faktycznie widok na zatokę jest przepiękny. Uznałyśmy, że wystrój też jest w porządku, prosty i wyraźnie kojarzy się z wczasami nad morzem (z wyraźną nutką nostalgii), chociaż poplamiona i sprana serwetka nie dodawała miejscu splendoru. Jedzenie oceniłyśmy pozytywnie, ja bym dodała, że bez fajerwerków, ale smacznie. Wniosek: warto zaprosić w takie miejsce gości przyjeżdżających do Trójmiasta, niech poczują klimat.
Wieczór muzyczny - sympatycznie, chociaż chwilami nieco zbyt głośno.
Hanemanna doceniłyśmy wszystkie, nawet biorąc pod uwagę fakt, że styl pisarski Chwina nie każdej przypadł do gustu. Jednak trudno nie zachwycić się pomysłowością przedstawienia losów okołowojennych Gdańska przez pryzmat rzeczy - to jedyne co pozostawało po masowych, wymuszonych przez historię, wędrówkach ludów. Rozdział "Rzeczy" oraz scena wejścia i zadomawiania się polskiej rodziny w poniemieckim mieszkaniu - faktycznie genialne. Kilku z nas brakowało w tej powieści emocji i życia, przeszkadzało przedkładanie losów przedmiotów nad losy ludzi, ale za to miałyśmy okazję poznać kolejną odsłonę charakteru Alicji i jej zamiłowanie do rzeczy właśnie. Bo to co dla jednych jest powodem co szybszego przewracania kartek, u innych powoduje potrzebę kilkukrotnego czytania długich fragmentów.
Na spotkanie przedwakacyjne umówiłyśmy się w niezwykle malowniczym miejscu, bo restauracja Panorama znajduje się na szczycie Kamiennej Góry i faktycznie widok na zatokę jest przepiękny. Uznałyśmy, że wystrój też jest w porządku, prosty i wyraźnie kojarzy się z wczasami nad morzem (z wyraźną nutką nostalgii), chociaż poplamiona i sprana serwetka nie dodawała miejscu splendoru. Jedzenie oceniłyśmy pozytywnie, ja bym dodała, że bez fajerwerków, ale smacznie. Wniosek: warto zaprosić w takie miejsce gości przyjeżdżających do Trójmiasta, niech poczują klimat.
Wieczór muzyczny - sympatycznie, chociaż chwilami nieco zbyt głośno.
środa, 24 maja 2017
Spotkanie nr 16
Tym razem wyboru dokonałam ja, więc przeczytałyśmy " Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk i z przyjemnością muszę stwierdzić, że znowu mi się udało, bo i lektura była przyjemna, i było o czym rozmawiać.
Po kilkunastu spotkaniach może czas na króciutkie podsumowanie, bo wypracowałyśmy już pewien schemat. Zamawiamy (co zajmuje sporo czasu, bo dla niektórych, a w szczególności dla niżej podpisanej, jest to proces długi i bolesny, wymagający wielokrotnych konsultacji z kelnerem) i prowadzimy niezobowiązującą pogawędkę na wolne tematy. Tuż po tym, gdy przekąska wjeżdża na stół, przechodzimy do rzeczy.
Nadal oczywiście nie ma moderatora i nie ma porządku spotkania, ale rozmowa przychodzi nam coraz swobodniej i naturalniej. Nie upieramy się też, że koniecznie musimy przeanalizować bohaterów oraz "co autor miał na myśli", bo ksiażka zazwyczaj staje się przyczynkiem do dyskusji na szersze tematy. Czasami dość zaskakujące, ponieważ idąc na ostatnie spotkanie w żadnym razie nie spodziewałam się, że będę odpowiadać na pytanie o gotowość do walki za ojczyznę.
Dopiero po dłuższym czasie wracamy do spraw z życia codziennego, a i wtedy zdarza nam się nawiązać jeszcze do lektury. No, po prostu, jestem z nas dumna!
Muszę tu jednak uderzyć się w pierś (Was przecież biła nie będę), ale chyba żadna z nas nie sprawdziła skąd dokładnie wziął się tytuł książki. Wstyd przyznać, ale ja owszem, wrzuciłam nawet w google "William Blake Ulro" lecz zadowoliłam się pobieżnym zerknięciem na pierwsze trzy wyniki. Nie było mowy, o nadrobieniiu braków i poznaniu choć trochę twórczości Blake'a. Ale też i nigdy nie byłam szczególną miłośniczką poezji. Zresztą obecnie raczej trudno o znalezienie osób, które cytują jakiekolwiek wiersze podczas pogawędki w przerwie na kawę (zawsze mi to imponowało, gdy czytałam o takich przypadkach).
Ach, byłabym zapomniała! Pojawiła się słuszna sugestia, by poświęcić dwa zdania restauracjom, które odwiedzamy. Gdyński Gard Nordic był całkiem, całkiem, ale jednak bliżej mi do innych smaków niż skandynawska kuchnia. Plusów było sporo: śledzik na przystawkę, dobre szparagi (chociaż chłodne), podpłomyk - danie główne - ze smacznym sosem musztardowym i dużą ilością sałaty, dobre pieczywo jako baza. Można wrócić, czemu nie, ale pod warunkiem, że się porządnie zgłodnieje, bo porcje są naprawdę słusznych rozmiarów. Jeśli chcecie dorzucić swoją opinię o daniach, dajcie znać (lub piszcie w komentarzach).
A.
Po kilkunastu spotkaniach może czas na króciutkie podsumowanie, bo wypracowałyśmy już pewien schemat. Zamawiamy (co zajmuje sporo czasu, bo dla niektórych, a w szczególności dla niżej podpisanej, jest to proces długi i bolesny, wymagający wielokrotnych konsultacji z kelnerem) i prowadzimy niezobowiązującą pogawędkę na wolne tematy. Tuż po tym, gdy przekąska wjeżdża na stół, przechodzimy do rzeczy.
Nadal oczywiście nie ma moderatora i nie ma porządku spotkania, ale rozmowa przychodzi nam coraz swobodniej i naturalniej. Nie upieramy się też, że koniecznie musimy przeanalizować bohaterów oraz "co autor miał na myśli", bo ksiażka zazwyczaj staje się przyczynkiem do dyskusji na szersze tematy. Czasami dość zaskakujące, ponieważ idąc na ostatnie spotkanie w żadnym razie nie spodziewałam się, że będę odpowiadać na pytanie o gotowość do walki za ojczyznę.
Dopiero po dłuższym czasie wracamy do spraw z życia codziennego, a i wtedy zdarza nam się nawiązać jeszcze do lektury. No, po prostu, jestem z nas dumna!
Muszę tu jednak uderzyć się w pierś (Was przecież biła nie będę), ale chyba żadna z nas nie sprawdziła skąd dokładnie wziął się tytuł książki. Wstyd przyznać, ale ja owszem, wrzuciłam nawet w google "William Blake Ulro" lecz zadowoliłam się pobieżnym zerknięciem na pierwsze trzy wyniki. Nie było mowy, o nadrobieniiu braków i poznaniu choć trochę twórczości Blake'a. Ale też i nigdy nie byłam szczególną miłośniczką poezji. Zresztą obecnie raczej trudno o znalezienie osób, które cytują jakiekolwiek wiersze podczas pogawędki w przerwie na kawę (zawsze mi to imponowało, gdy czytałam o takich przypadkach).
Ach, byłabym zapomniała! Pojawiła się słuszna sugestia, by poświęcić dwa zdania restauracjom, które odwiedzamy. Gdyński Gard Nordic był całkiem, całkiem, ale jednak bliżej mi do innych smaków niż skandynawska kuchnia. Plusów było sporo: śledzik na przystawkę, dobre szparagi (chociaż chłodne), podpłomyk - danie główne - ze smacznym sosem musztardowym i dużą ilością sałaty, dobre pieczywo jako baza. Można wrócić, czemu nie, ale pod warunkiem, że się porządnie zgłodnieje, bo porcje są naprawdę słusznych rozmiarów. Jeśli chcecie dorzucić swoją opinię o daniach, dajcie znać (lub piszcie w komentarzach).
A.
poniedziałek, 24 kwietnia 2017
Spotkanie nr 15
"Pokuta"
generalnie nam się podobała, chociaż temperatura emocji, które wywołała lektura
książki była bardzo różna. Jeśli o mnie chodzi, to byłam zdziwiona, że czytałam
z prawdziwą przyjemnością, bo nie jest to mój ulubiony typ literatury
(melodramaty bez happy endu - jeśli już czytam romanse, to wolę, żeby się
dobrze skończyły ;). Okazało się jednak, że Ian McEwan ma po prostu do
perfekcji opanowane rzemiosło i potrafi osiągnąć dowolny, zamierzony cel
budując zdania w odpowiedni sposób. Chociaż kto wie, może pierwotna wersja tej
powieści liczyła 800 stron i autor miał szczęście trafić na redaktora, który
znał się na swojej pracy - że tak wrednie zauważę, nawiązując do "Małego
życia" i wielu innych współczesnych bestsellerów (sekretarz znowu się
wyzłośliwia na temat autorów, którzy nie potrafią skreślać i wydawców, którzy
hołdują gustom czytelników kupujących książki jak kiełbasę, co to muszą czuć w
kilogramach, za co zapłacili).
W ferworze dyskusji padło
interesujące stwierdzenie, że okrucieństwa wojny były dla Robbiego
nieszczęściem o wiele mniejszego kalibru, niż to, na co skazała go Briony (po
naszemu: Bronia). Osobiście trudno mi się z tym zgodzić, szczególnie że (uwaga!
spoiler!) bezpośrednią przyczyną sepsy u naszego bohatera była właśnie rana
klatki piersiowej, której Robbie bynajmniej nie nabawił się w więzieniu.
Chociaż w książce obydwa wydarzenia niosą za sobą nieodwracalne skutki, to
jednak wojna jest zdecydowanie bardziej definitywna (sekretarz jest
nieobiektywny i preferuje własne opinie, ale przecież: kto pisze, ten ma
rację).
Z oczywistych powodów
znowu wypłynął temat przemocy domowej, co dało mi sposobność do zrzucenia
ciężaru własnej winy, po tym, jak na ostatnim spotkaniu niemal napadłam na
Martę, a ta przemiła osoba powiedziała, że w ogóle się nie gniewa (sekretarz
załatwia prywatę).
Pod koniec natomiast, od
rozmowy o winie i wybaczeniu płynnie przeszłyśmy do problemu sensu życia (i to
nie w wydaniu Monty Pythona). Marzyć, czy po prostu brać się za bary z
codziennością? I co robić, gdy rzeczona codzienność sprawia, że na niewiele
więcej pozostaje czasu? Obawiam się, że jak na razie żadna z nas raczej nie
buduje pomnika ze spiżu. Nie przeczę, też zdarza mi się żałować braku
spektakularnych osiągnięć. Na szczęście głęboko zakorzeniony w mojej naturze
hedonizm pozwala mi na zagłuszenie tych uczuć właśnie dzięki ciekawym lekturom
oraz spotkaniom w miłym towarzystwie i przy dobrym jedzeniu (sekretarz
opiniuje: wątróbki - boskie!, tagliatelle z kaczką - przeciętne, deser - bdb,
chociaż czekoladowy).
PS. A jaki ten Sopot miły! Co chwilę ktoś nas próbował zaprosić na imprezę!
czwartek, 20 kwietnia 2017
Spotkanie nr 13 i 14
O ile czas, jaki poświęcamy na dyskusje nad książką wyraźnie się wydłuża, o tyle wpisy na blogu stają się coraz bardziej zdawkowe i spóźnione. Nie znaczy to jednak, że zamierzam rezygnować z funkcji samozwańczego sekretarza i aby to udowodnić szybciutko odnotuję dwa ostatnie spotkania. Przynajmniej zdążę przed sobotą.
W lutym wzięłyśmy na tapetę "Opowieść podręcznej" Margaret Atwood, natomiast w marcu - "Małe życie" Hanyi Yanagihary (tak, dałyśmy radę liczącej około 800 stron cegle, ale nadal nie umiem jej nazwiska). Obie książki dostarczyły materiału do ożywionej dysputy, a w dodatku, jakiś tydzień po wizycie w lokalu znajdującym się w gdyńskim Muzeum Emigracji, połowa z nas odwiedziła to muzeum, ciągnąc za sobą całe rodziny. W naszej pamięci na pewno zostanie też pewien kelner jako wdzięczny przykład kompletnego braku kwalifikacji do tej pracy. Pan był niewątpliwie sympatyczny, ale z napięciem wstrzymywałam oddech, gdy zbierał talerze. Na szczęście nie zdecydował się na odnoszenie trzech naczyń jednocześnie.
A jaką część prosiaka zjadła Katarzyna? Tę ze środka świni, oczywiście!
W lutym wzięłyśmy na tapetę "Opowieść podręcznej" Margaret Atwood, natomiast w marcu - "Małe życie" Hanyi Yanagihary (tak, dałyśmy radę liczącej około 800 stron cegle, ale nadal nie umiem jej nazwiska). Obie książki dostarczyły materiału do ożywionej dysputy, a w dodatku, jakiś tydzień po wizycie w lokalu znajdującym się w gdyńskim Muzeum Emigracji, połowa z nas odwiedziła to muzeum, ciągnąc za sobą całe rodziny. W naszej pamięci na pewno zostanie też pewien kelner jako wdzięczny przykład kompletnego braku kwalifikacji do tej pracy. Pan był niewątpliwie sympatyczny, ale z napięciem wstrzymywałam oddech, gdy zbierał talerze. Na szczęście nie zdecydował się na odnoszenie trzech naczyń jednocześnie.
A jaką część prosiaka zjadła Katarzyna? Tę ze środka świni, oczywiście!
poniedziałek, 30 stycznia 2017
Spotkanie nr 12
Tym razem to ja miałam przyjemność wybrać lekturę i z całkowitym przekonaniem stwierdzam, że udało mi się zrehabilitować po nieszczęsnej powieści Waters.
"Burza. Czarci pomiot" Margaret Atwood zachwyciła (świadomie wybrałam akurat ten czasownik) całą naszą czwórkę. Plusy przyznałyśmy za interesujące postaci, za ciekawą akcję, za mistrzostwo pióra, za niecodzienną interpretację Szekspira, ale przede wszystkim za rozłożenie sztuki na czynniki pierwsze i dokładną analizę pod każdym względem. Mogłyśmy popatrzeć na sztukę oczami reżysera, zastanowić się razem z nim nad motywami, którymi kierowali się bohaterowie, spróbować dobrać aktorów do postaci czy przemyśleć sprawę rekwizytów oraz scenografii. Wciągająca, oryginalna, pełna energii i niespodzianek powieść. Sama przyjemność!
Z drugiej strony czytanie sztuk Szekspira nie jest zbyt wygodne, postaci są płaskie, mylą się imiona, wiele umyka (przynamniej mi, żeby nie było, że innym przypisuję swoje słabości). Dopiero przeniesienie dramatu na scenę pozwala zaprezentować możliwości, jakie kryją się w tekście. Atwood udowodniła (podobnie, jak wielu przed nia) że Szekspir jest naprawdę uniwersalny. I zachęciła do zajrzenia do kolejnych powieści z cyklu "Projekt Szekspir". Od siebie dodam, że mam już za sobą "Poskromienie złośnicy" i, niestety, zakończenie zgrzytało mi niemiłosiernie - widocznie nie wszystkie sztuki są aż tak aktualne, przynajmniej dla osób z moimi poglądami.
W lutym: "Opowieść podręcznej" tej samej autorki, książka obecnie dostępna jedynie spod lady w niektórych bibliotekach. Bywa też na znanym portalu aukcyjnym w cenie znacznie przekraczającej zwyczajowy koszt książki w miękkiej oprawie.
"Burza. Czarci pomiot" Margaret Atwood zachwyciła (świadomie wybrałam akurat ten czasownik) całą naszą czwórkę. Plusy przyznałyśmy za interesujące postaci, za ciekawą akcję, za mistrzostwo pióra, za niecodzienną interpretację Szekspira, ale przede wszystkim za rozłożenie sztuki na czynniki pierwsze i dokładną analizę pod każdym względem. Mogłyśmy popatrzeć na sztukę oczami reżysera, zastanowić się razem z nim nad motywami, którymi kierowali się bohaterowie, spróbować dobrać aktorów do postaci czy przemyśleć sprawę rekwizytów oraz scenografii. Wciągająca, oryginalna, pełna energii i niespodzianek powieść. Sama przyjemność!
Z drugiej strony czytanie sztuk Szekspira nie jest zbyt wygodne, postaci są płaskie, mylą się imiona, wiele umyka (przynamniej mi, żeby nie było, że innym przypisuję swoje słabości). Dopiero przeniesienie dramatu na scenę pozwala zaprezentować możliwości, jakie kryją się w tekście. Atwood udowodniła (podobnie, jak wielu przed nia) że Szekspir jest naprawdę uniwersalny. I zachęciła do zajrzenia do kolejnych powieści z cyklu "Projekt Szekspir". Od siebie dodam, że mam już za sobą "Poskromienie złośnicy" i, niestety, zakończenie zgrzytało mi niemiłosiernie - widocznie nie wszystkie sztuki są aż tak aktualne, przynajmniej dla osób z moimi poglądami.
W lutym: "Opowieść podręcznej" tej samej autorki, książka obecnie dostępna jedynie spod lady w niektórych bibliotekach. Bywa też na znanym portalu aukcyjnym w cenie znacznie przekraczającej zwyczajowy koszt książki w miękkiej oprawie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)