Dan Brown, "Początek"
Doskonale wiedziałam na co się piszę, wybierając książkę Browna, jednak mimo niewysokich oczekiwań, rozczarowanie było duże.
Po pierwsze, to uczucie na końcu, gdy po zapowiadanym od pierwszych stron trzęsieniu ziemi, okazuje się, że ze stołu spadła łyżeczka.
Po drugie, rozdrażnienie, które czujesz po 100 stronach, gdy nadal nic się nie wydarzyło, ale za to co chwilę autor ci mówi: "To niesamowite, co się zaraz stanie. I to się stanie. Naprawdę. Już wkrótce! Zobaczysz!"
Po trzecie: wydumana fabuła, która zamiast wciągać, ciągnie się jak flaki z olejem.
Z plusów, autor dał nam możliwość ponatrząsąć się z jego twórczości, co zawsze jest zabawne i o wiele prostsze niż chwalenie. I przynajmniej powiedział nam wreszcie, co zrobił Kopernik. Ale ja ostatnio widziałam w książce wydanej po polsku przypis wyjaśniający, co znajdowało się w Oświęcimiu w czasie wojny, więc nic mnie już nie zdziwi.
A w dodatku, co było moim pobocznym celem przy wyborze książki, zeszłyśmy na całkiem poważne tematy wiary i naszego do niej podejścia.
W hiszpańskiej restauracji Espléndidos w Gdyni karmią smacznie (i hojnie, porcje były duże), spokojnie można znowu się tam wybrać. Dobra opcja latem, przy okazji wizyty w Orłowie (żeby w żadnym wypadku nie zabłądzić do Tawerny Orłowskiej!). Ach, i obsługa bdb. Zrobią np. wymyślne napoje na życzenie i podają ciepłe herbatki z dziwnych (ale smacznych) składników :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz