poniedziałek, 18 czerwca 2018

Spotkanie nr 24

Nasze ostatnie spotkanie, chociaż przebiegało w niezwykle przyjemnych okolicznościach, przyniosło nieoczekiwane skutki w postaci zwalającego z nóg wirusa, którego efekty odczuwam do dzisiaj, więc i sprawozdanie będzie krótkie.

Jeśli chodzi o dzieła autorstwa Szekspira, to żądza władzy jest mi na tyle obca, że w żaden sposób nie mogę się identyfikować z bohaterami i ta sztuka mnie nuży. Natomiast "Macbeth" Jo Nesbo generalnie nam się nie podobał, więc poświęciłyśmy mu zaledwie kilka minut i zajęłyśmy się innymi, przyjemniejszymi tematami.

Wygląda na to, że wolimy, gdy książki traktują o bliższych nam kwestiach. Bo też zupełnie nie miałyśmy o co się kłócić!

Za to miejscówka była wyjątkowo udana i siedziałyśmy w ogrodzie do 23. Mam jednak wrażenie, że właśnie te domowe okoliczności sprawiły, że kwestię dyskusji nad książką potraktowałyśmy wyjątkowo (nawet jak na nas) lekko.

piątek, 13 kwietnia 2018

Spotkanie nr 23

Ostatnimi czasy na naszych spotkaniach z upodobaniem podnosimy trudne tematy i nawet się spieramy! Czyli nie tylko potakujemy sobie wzajemnie i spijamy z dziubków, ale wyraźnie się różnimy, a gesty i ton głosu niejednokrotnie wskazują na silne emocje.

Tak było i przy okazji omawiania książki "Zanim się pojawiłeś" autorstwa Jojo Moyes, przy czym, o dziwo!, nie poszło o eutanazję, ale o gwałt.

Co do samej lektury to podtrzymuję zdanie, że czyta się lekko i sprawnie, ale moim zdaniem niespecjalnie wyszło to połączenie trudnych i kontrowersyjnych kwestii z literaturą popularną. Tu jednak nasze opinie były podzielone, bo chociaż eutanazji mówię "tak", to niespecjalnie mnie autorka przekonała, że akurat w tym przypadku procedura byłaby zasadna, Moyes przekonała za to Katarzynę, i było to dla Kasi zaskakujące odkrycie.

Żeby wyjaśnić moją czepialskość: chodzi mi tu przede wszystkim o brak argumentów, które zresztą i tak nie miałyby szans w dominującej romansowej konwencji. A przecież nie uważam, że na każdym kroku powinno się podkreślać cierpienie bohatera (patrz "Małe życie").

Z drugiej strony, podczas spotkania padło słuszne stwierdzenie, że lepiej dotrzeć do szerszej grupy odbiorców w jakikolwiek sposób, niż nie poruszać tematu w ogóle.

Nadmienię jeszcze przy okazji, że chciałam pogłębić poziom naszych dysput, bo zupełnym przypadkiem natknęłam się na bardzo akuratny esej filozoficzny, ale zostałam szybko zgaszona i temat umarł :) Nie tracę jednak nadziei.

I jeszcze dwa zdania o restauracji. Wystrój w "Ryżu" jest rzeczywiście minimalistyczny i tak tam cicho, że musiałam się powstrzymywać, by nie mówić szeptem (ale tylko przez jakiś czas). Jedzenie smaczne, kaczka faktycznie chrupiąca, chociaż zabrakło mi warzyw na talerzu, a makaron z woka z różnymi dodatkami (nie pamiętam nazwy) to zazwyczaj moje ulubione danie. Deser za to mi niespecjalnie smakował, lody bez wyrazu i chociaż rozumiem, że podobno ryż al dente to świetna sprawa, ale jestem zwykłą profanką oraz prostym człowiekiem, więc twardego ryżu, nawet jeśli jest czarny i podany na słodko, nie lubię.

Za to ryż na parze jako dodatek do dania głównego - bdb.

piątek, 9 lutego 2018

Spotkanie nr 22


W mroźny, niedzielny wieczór spotkałyśmy się w gdańskim Pueblo, by podyskutować na temat książki Elizabeth Strout "To, co możliwe". Pueblo okazało się idealnym lokalem na zimową pogodę - soczyste kolory, całkiem wysoka temperatura i smaczne jedzenie bardzo mi podpasowały (pyszne Ceviche’s de Res a La Tartara , natomiast kiepskie Jalapeńo Chiles Relleńo; główne dania podawane na gorących patelniach: bdb).

Strout natomiast, chociaż się podobała, nie wzbudziła jakiegoś szczególnego entuzjazmu. Po pierwsze, i całkowicie się z tym zgadzam, ciężko było śledzić losy wszystkich bohaterów opowiadań, bo było ich tak dużo, że zaczynali się mylić i ogarnięcie powiązań między nimi było dość trudne. Po drugie, chociaż oczywiście lektura "Mam na imię Lucy" nie była konieczna, to jednak uzupełniała kilka informacji i wygodniej byłoby ją przeczytać tuż przed zbiorem opowiadań, który wybrałyśmy.

Pamiętam też fragment pewnego wywiadu ze Strout, w której zapytano ją, czy zdradza wszystko na temat swoich bohaterów, czy też wie o nich o wiele więcej. Strout bez wahania odpowiedziała, że ujawnia tylko część informacji, a sporo zachowuje tylko dla siebie. Może to właśnie, chociaż nie jestem wielbicielką niedopowiedzeń w książkach, sprawia, że Strout mnie przekonuje. Faktycznie traktuję jej bohaterów, jak istniejących, żywych ludzi. Taki cytat ze Strout: "Uświadomiłam sobie nagle, i było to bardzo mocne uczucie, że piszę o ludziach, którzy – choć ich zmyśliłam – istnieją, są prawdziwi. Muszę więc pisać o nich najbardziej szczerze, jak potrafię."

I ta szczerość do mnie trafia.

Chociaż najbardziej podobali mi się "Bracia Burgess".

piątek, 12 stycznia 2018

Spotkanie nr 21

Jeannette Walls "Szklany zamek"

"Szklany zamek" wzbudził spore emocje i, co ciekawe, tym razem główny spór zarysował się na linii Marta - Alicja (chociaż też miałam w tym udział) i dotyczył opinii na temat autorki i tego, jak opowiada o swoich losach. Cudowne! Uwielbiam, gdy choć trochę się kłócimy, a nie zwykła nuda, ciągle się tylko zgadzamy i zgadzamy.

A Tawernę Zante w Gdyni możemy polecać. Nieduża, bezpretensjonalna, całkiem smacznie, w sam raz na niezobowiązujący obiad czy kolację (Jeśli mam się czepiać, to moje danie było jednak tak ostre, że praktycznie nie było czuć innych smaków. Za to zupa rybna - bdb.)

Spotkanie nr 20

Dan Brown, "Początek"

Doskonale wiedziałam na co się piszę, wybierając książkę Browna, jednak mimo niewysokich oczekiwań, rozczarowanie było duże.

Po pierwsze, to uczucie na końcu, gdy po zapowiadanym od pierwszych stron trzęsieniu ziemi, okazuje się, że ze stołu spadła łyżeczka.

Po drugie, rozdrażnienie, które czujesz po 100 stronach, gdy nadal nic się nie wydarzyło, ale za to co chwilę autor ci mówi: "To niesamowite, co się zaraz stanie. I to się stanie. Naprawdę. Już wkrótce! Zobaczysz!"

Po trzecie: wydumana fabuła, która zamiast wciągać, ciągnie się jak flaki z olejem.

Z plusów, autor dał nam możliwość ponatrząsąć się z jego twórczości, co zawsze jest zabawne i o wiele prostsze niż chwalenie. I przynajmniej powiedział nam wreszcie, co zrobił Kopernik. Ale ja ostatnio widziałam w książce wydanej po polsku przypis wyjaśniający, co znajdowało się w Oświęcimiu w czasie wojny, więc nic mnie już nie zdziwi.

A w dodatku, co było moim pobocznym celem przy wyborze książki, zeszłyśmy na całkiem poważne tematy wiary i naszego do niej podejścia.

W hiszpańskiej restauracji Espléndidos w Gdyni  karmią smacznie (i hojnie, porcje były duże), spokojnie można znowu się tam wybrać. Dobra opcja latem, przy okazji wizyty w Orłowie (żeby w żadnym wypadku nie zabłądzić do Tawerny Orłowskiej!). Ach, i obsługa bdb. Zrobią np. wymyślne napoje na życzenie i podają ciepłe herbatki z dziwnych (ale smacznych) składników :)

Spotkanie nr 19

Kornel FIlipowicz, "Moja kochana, dumna prowincja. Opowiadania"

Co tu dużo mówić: proza na najwyższym poziomie. Faktycznie, po przeczytaniu człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego tak zdolny, dojrzały i ciekawy autor nie zyskał międzynarodowej sławy. A już dlaczego nie jest doskonale znany w Polsce, to prawdziwa zagadka. W dodatku Filipowicz jest królem mojego ulubionego, oszczędnego stylu.

Jedna z lepszych książek, które przeczytałyśmy w ramach spotkań.

Za to restauracja "Rada Miasta" nie byłaby najgorsza, bo jedzenie, o ile pamiętam, było ok (chociaż moje pierogi zimne), ale niestety trafił nam się kelner - prawdziwy buc, który po pierwsze przekonywał, że potrzebny mąż, który szybko i sprawnie wybierze za mnie jedzenie (przecież baba sama nie potrafi, a skądże), a potem koniecznie chciał nam wcisnąć butelkę polskiego wina, dwukrotnie droższą niż te, które mu wskazywałyśmy. Po zdecydowanej odmowie, kelner walnął focha.

I teraz się zastanawiam: dlaczego właściwie zostawiłyśmy mu napiwek?